piątek, 3 lipca 2020

PANDA

Zanim przejdę do sedna spraw, powinnam się jakoś wytłumaczyć z mojej długiej nieobecności. Nie trafił mnie szlag, choć bywało blisko-parę razy mało nie pękłam ze złości - nieżyczliwi  powiedzieliby, że raczej z przejedzenia... Żyłam sobie w błogiej  nieświadomości i było mi z tym dobrze. W międzyczasie komputer odmówił posłuszeństwa i postanowił postawić mnie pod ścianą, żądając natychmiastowego postawienia systemu od nowa. Zanim doszłam, gdzie miałam i jakie hasła, minęło trochę czasu. W dodatku tyle się działo w moim życiu, że ostatnią rzeczą, o której myślałam, to prowadzenie bloga. Działy się rzeczy i dobre i złe, ale dziś nie będziemy o tym mówić. 
W końcu nadszedł dzień, gdzie poczułam, że mnie zadusi, jeśli nie napiszę parę słów. I pojawiła się pierwsza przeszkoda. Utraciłam hasło do mojego bloga. Ile tygodni bezskutecznie  nad tym myślałam, co chwila, wpisując dziwne rzeczy. Nic to nie dało, w końcu przyszło mi się przyznać, że zapomniałam hasła. To normalne u mnie. Pamiętacie zapewne, jak nabyłam komputer i ustawiałam hasło? 10 minut później wydało się, że je zapomniałam. Niestety z biegiem czasu te cechy raczej się utrwalają, choć zawsze mam nadzieję, że w końcu nad tym zapanuję. Póki co, notuję porażkę na tym polu. Czas najwyższy przyjąć to na klatę. 
Dostałam się w końcu do bloga i hulaj dusza. 
O czym tu napisać?
Czy aby jeszcze potrafię wywołać uśmiech?
---------------------------------------------------------------------------------

Przyszła zaraza. 
Najpierw były doniesienia ze świata, coraz bardziej straszne. Media prześcigały się w katastroficznych newsach, ale kto by tam się przejmował. To wszystko działo się daleko. A ja byłam na urlopie. I zamierzałam porządnie wypocząć. 
Pod koniec wypoczynku, odebrałam dziwny telefon:
- Dzień dobry, mówi szefowa, jak się czujesz?
O matko jedyna, z dzieckiem na ręku! Jak żyję, nigdy mnie nie spytała o zdrowie. 
- A dziękuję, bardzo dobrze - odparłam.
- Kaszlesz, masz gorączkę? - drążyła dalej.
- Nie.
- Chciałam cię poinformować, że zmienił się grafik. W związku z pandemią ustaliliśmy dyżury, przychodzisz dwa dni później, niż planowano. Poza dyżurami, pracownicy nie mogą przebywać na terenie firmy. 
Najpierw się ucieszyłam. 
Potem przyszła panika.
Trzeba zrobić zapasy.
Chyba wszyscy przeszli podobny etap. Papier toaletowy stał się dobrem niezbędnym. W jakim bym nie była sklepie, wychodziłam z rolkami kolorowego szczęścia. Nakupowałam mnóstwo rzeczy, nawet tych, których kijem nie dotknę, bo nie lubię. Lodówka pękała w szwach, zamrażarkę domykałam kolanem. 
O chlebie tostowym nie pomyślałam.
Wielbicielka tego dobra zrobiła mi dziką awanturę, po czym udała się do sklepu na zakupy. Wróciła wściekła i od drzwi wypaliła:
- Wiesz mamo, doszłam do wniosku, że powinnyśmy przerzucić się na celulozę, bo papieru toaletowego w sklepie nie brak- spojrzała ironicznie na zgromadzone przeze mnie zapasy. 
Oczywiście padało codziennie najbardziej znienawidzone przez rodziców pytanie:
- Co na obiad?
Myślałam, że oszaleję, komponując posiłki. Z nostalgią wspominałam czasy, gdy wystarczyło zaszaleć kulinarnie, stosując ulubiony przepis:
chwyć za słuchawkę, wykręć numer, zamów, czekaj, zapłać, smacznego...

Zaczęło się też kombinowanie. 
Władze nakazały siedzieć w domu. 
A mnie nosi.
Do sklepu szłam dziwną trasą, normalnie zajmuje mi  to  10 minut, w tamtym momencie bywało, że dystans pokonywałam w godzinę...
Poszłam dalej w kombinowaniu. 
Zadzwoniłam do pracy, żeby w razie czego potwierdzili, że idę do pracy. I szłam w stronę roboty. Potem dzwoniłam, że skończyłam pracę i wracam do domu...
Udało mi się też zaoszczędzić ok. 2000 zł. 
Przepis jest prosty - wyjść bez maseczki i w połowie drogi się zorientować, że kagańca brak. Gdyby wzrok mógł zabijać, to po 50 metrach bym leżała w charakterze zwłok...

Przebiła mnie jednak Królowa Matka.
Odkryła w sobie powołanie. 
Punktualnie o godzinie 10 maszerowała dziarsko do sklepu, by zająć kolejkę i wysłuchać najnowszych newsów od współtowarzyszy. Jeśli jednak któryś zapomniał maseczki, czy też nie zachował dystansu, przywoływała go do porządku. I tak codziennie. Na nic prośby, by została w domu, bo jest w grupie ryzyka. Jak znieśli godziny emeryckie, była niepocieszona... 

Nabyłam sobie maskę do jazdy na rowerze w smogu. Miałam dużo czasu, zatem przed pracą zrobiłam pełny makijaż, pięknie się wystroiłam i jazda...
Mijałam nielicznych przechodniów, ale każdy się dziwnie na mnie patrzył. 
W końcu dojechałam na miejsce. Wchodzę do budynku, a koleżanka zwróciła mi uwagę:
- Trochę się rozmazałaś...
Zajrzałam do lustra i oniemiałam.
Wyglądałam jak panda! 
Tusz do rzęs rozmazał mi się dookoła i za nic nie mogłam tego zmyć...
Wracając na rowerze do domu, już nikomu profilaktycznie nie zaglądałam w oczy... 

1 komentarz:

  1. Też się zastanawiam nad tym żeby napisać coś o życiu podczas pandemii, ale już mi z tego tematu tak niedobrze, że od ponad 2 miesięcy nie oglądam w ogóle wiadomości.
    Mam tylko nadzieję, że to kiedyś skończy.

    OdpowiedzUsuń