niedziela, 15 kwietnia 2018

FATALNA SERIA


Podobno, jak już się zacznie, to końca nie widać. Zupełnie zapomniałam, że u mnie przesądy działają odwrotnie.
Lata temu, znalazłam podkowę. Leżała sobie, jakby czekając na mnie. Ucieszyłam się niezmiernie, bo znaleziona podkowa to wielkie szczęście, które zawsze jest przydatne. Przyniosłam do domu, postawiłam przy książkach, tworząc literę U. Nie zanotowałam w swoim życiu, jakiś szczególnych szczęśliwych chwil, nie stałam się też bogata. Bywa.
Ostatnio, przeczytałam, że podkowę należy zawiesić nad drzwiami wejściowymi, więc wskoczyłam na krzesło, młotek w dłoń i do ataku!
Od tego momentu, mam niebywałego pecha.
12 kwietnia (w wigilię piątku 13) rozbiłam kubek w pracy. Pomyślałam sobie, a niech tam, na szczęście, specjalnie się nie przejmując. Gorzej zrobiło się, jak wracałam do domu rowerem.
W piwnicy usłyszałam, że ktoś do mnie dzwoni. Plecak załadowany maksymalnie, trzeszczał w szwach, bowiem, jak zwykle, znajdowało się w nim mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. A telefon, oczywiście na samym dnie. Zanim wygrzebałam aparat, trochę minęło. W końcu ujęłam telefon w dłoń, po czym wypadł mi i rąbnął o beton. Nowiutki smart fon szlag trafił. Zbiła się szybka, w drobny mak. Zła jak szerszeń, wpadłam do domu i natychmiast próbowałam przełożyć kartę sim, do starego aparatu. Niestety, coś nie szło. Jakaś to mikrokarta, a za nic nie mogłam znaleźć adapteru. A jak w końcu odkryłam, gdzie jest, nijak mi do karty nie pasował.
Po godzinie zorientowałam się, że do starego telefonu pchałam uparcie kartę pamięci, a nie sim. Jak tylko mnie olśniło, okazało się, że gdzieś zgubiłam adapter. Następna godzina szukania. Wymacałam go na ziemi, przestając ufać narządowi wzroku. Oczy mi „mówiły”, że nic tam nie ma, dłonie jednak zadały temu kłam. Okularów nie włożyłam, bo kto by je tam wygrzebywał z dna plecaka. Po wielu perypetiach udało się aparat uruchomić. Coś tam nabroiłam, bo zażądano kodu pin. Postawiłam oczy jak spodki, bo niby skąd mam wiedzieć, jaki jest? Od czego jest wujek Google ? Tyle że, odkryłam to za późno. Najważniejsze, że odbieram telefony i esemesy.
Pomyślałam sobie, że już mi niestraszny piątek 13.
Myliłam się.
Dojechałam do pracy rowerem, a do bagażnika miałam przymocowane niewielkie pudło z książkami, które postanowiłam oddać w zamian tych wyżebranych. Chciałam odpiąć gumę mocującą, niestety trzymała mocno, specjalnymi zaczepami. Szarpiąc się z tym ustrojstwem, w końcu uwolniłam haki, które wypuściłam nieopatrznie. Naciągnięta guma strzeliła mnie w policzek. Oczywiście na mym nadobnym licu, pojawił się siniak. Robiąc dobrą minę do złej gry, utrzymywałam, że skoro przesoliłam obiad, to musiałam sobie sama wymierzyć sprawiedliwość, z braku kandydata...
Przeżyłam jakoś piątek 13.
Myślałam, że to koniec.
W sobotę wskoczyłam na rower, patrzę, a tu gołąb rwie się do lotu i jak mnie nie grzmotnie w czerep! Normalnie zezowaty, czy co? Mało z jednośladu nie spadłam.
Pocieszam się jednak, że przynajmniej mi nie narobił na głowę, przy okazji...
Dziś boję się wyjść gdziekolwiek...
Może powinnam jednak zdjąć podkowę...

czwartek, 5 kwietnia 2018

SIŁKA

Po świętach obiecywałam sobie, że zacznę ćwiczyć rzetelnie, bez zwyczajowego wymigiwania się i markowania wysiłku fizycznego. Pokusy zjedzone, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by brać się za siebie i w pocie czoła gubić zbędne kilogramy. Tym bardziej, że niebawem  jadę do sanatorium, a tam wymaga się, by wystąpić w stroju kąpielowym... 
Nie ukrywam, że napawa mnie to zgrozą. A nie powinno, w sumie niech się inni stresują, oglądając zawartość stroju kąpielowego...
Niestety posiadam zdolność empatii, zatem dla dobra ogółu, postanowiłam nie narażać osoby postronne, na takie widoki. Kto wie, może na tym turnusie będą też osoby chore na serce? 
Nabyłam przez Internet jednoczęściowy strój i czekając na dostawę, przyszła do mnie straszna myśl, jak zwykle po fakcie. Mianowicie nie spojrzałam, czy ów strój nie ma przypadkiem  tyłu  w postaci  stringów?
Jeśli tak, to z całym szacunkiem, ale nie wystąpię tak publicznie. Prywatnie też nie, bo irytują mnie sznurki w pośladkach. 
Nic to, niebawem przesyłka dojdzie i się okaże, po co się stresować...
Zakupiłam też większą walizkę, bo w tę mikro co mi została, mogę włożyć tylko kosmetyczkę. 
Wróćmy do tematu.
Postanowiłam ćwiczyć, ale najpierw mi pogoda zepsuła plany spacerowe, trzeba było w domu poprzebierać kończynami. Bez obaw, stepper jak stał w kącie, tak i dalej się kurzy. Nie można przecież zaczynać od ciężkich ćwiczeń, prawda? Dojrzeję do tego, to i pomęczę się na tej maszynce, a póki co, zaaplikowałam sobie lżejsze ćwiczenia. 
W końcu pogoda dopisała, mogłam ambitnie wskoczyć na rower. Poczłapałam do piwnicy, obadałam jeździdełko, stwierdzając, że jednak należy dopompować koła. Chwyciłam za pompkę, po czym odkręciłam wentyl. Pracowicie pompowałam, a z opony dobiegał do mnie złowieszczy syk. Sprawdziłam stan kół i okazało się, że ... powietrze zlazło. Trzeba mieć mój talent, żeby zamiast napompować koła, spuścić z nich powietrze, a do tego rzetelnie się spocić. Już miałam się poddać, ale wizja mojej osoby w stroju kąpielowym sprawiła, że zacisnęłam zęby i metodą prób i błędów doprowadziłam koła do właściwego stanu. Trochę mi to zajęło... W duchu, złośliwie pomyślałam, że zanim tego dokonam, stracę miliony kalorii... (To te złośliwe bestie, co to nikt ich nigdy nie widział, a jednak niby są...) No i po co wydawać pieniądze na siłownię?
Mokra jak szczur skoczyłam na rower. Na początku wspaniale się jechało, przez jakieś 10 minut, po czym zaczęły się schody, czyli pojawiła się przede mną górka. Domyślam się, że musiałam mieć szczególny kolor twarzy, bo ludzie  dziwnie na mnie patrzyli. I bynajmniej nie była to zazdrość. Miałam tylko nadzieję, że nie zasuwam na felgach, co też było możliwe, ale tego już nie sprawdzałam. 
Całe szczęście, że czasem trzeba było przeprowadzić rower przez ulicę, bo daję słowo, miałabym wątpliwości, czy dożyję jutrzejszego dnia. 
Do domu dojechałam siłą woli, cały czas się zastanawiając nad jednym problemem. Otóż mam tendencje do siniaków, wystarczy mocniej mnie chwycić, bym miała na swoim ciele odciski palców. A w związku z tym, przyszło mi do głowy, czy aby nie mam na pośladkach odciśniętego siodełka? 
No, ale tego raczej nie sprawdzę...