wtorek, 4 grudnia 2018

Następny tydzień

We wtorek zniknął czajnik na naszym piętrze. Podstawka została samotna, reszty nie było. Współmieszkańcy rozglądali się wokoło, typując sprawcę. Nawet ja byłam podejrzana. Nie dość, że blisko miałam pokój, to jeszcze charytatywnie dolewałam wody do czajnika. Jak nic musiałam schować, zirytowana niechcianym obowiązkiem.  Młode sąsiadki były bardziej podejrzane, bo głośno skarżyły się wcześniej, że czajnik nie pozwala im spać, albo budzą się bladym świtem, bo ktoś urządza pogaduszki, zalewając poranną kawę. 
Natychmiast zawiązał się komitet czajnikowy. Na całym piętrze można było usłyszeć głosy oburzenia. Należałam do tych, którzy z rozpaczą patrzyli na puste miejsce po czajniku. Widmo braku porannej kawy było zbyt przerażające, by optymistycznie patrzeć w przyszłość. Desperaci chodzili piętro niżej z własną wodą i korzystali z uprzejmości współmieszkańców. Właściwie nie powiem, byśmy byli radośnie witani... Jak nie patrzeć chętnych do wrzątku było o wiele więcej niż zwykle, co przedłużało oczekiwanie. Skutkiem tego wyrozumiałość towarzyszy ćwiczeń była na granicy wybuchu. 
Komitet czajnikowy wystosował delegację, która miała za zadanie wymusić na personelu zorganizowanie czajnika zastępczego. Awantury nic nie dały, z kamienną twarzą zaproponowano "wypożyczenie" sprzętu. Bardziej zdesperowani nabyli w ten sposób prawo do robienia kawy we własnym zakresie, w swoim pokoju. 
Nie pobiegłam do wypożyczalni, bo uknułam plan, w którym to pojadę do domu i przywiozę sprzęt. Ale do soboty trzeba było biegać po piętrach i uważać na schodach...
Jak wymyśliłam, tak zrobiłam. Udałam się do Ordynatora i poprosiłam o przepustkę na sobotę i niedzielę. Nie umiem ściemniać, więc powiedziałam prawdę, że chcę sprawdzić, co moja małolata robi w domu, czy jeszcze moje kwiatki żyją...
W sobotę przyjechałam do domu. Ledwie drzwi otworzyłam, jak się okazało, że przez czas mojej nieobecności małolata wcale nie sprzątała. W dodatku w lodówce było echo... Wyjadła to, co zostawiłam, po czym czekała na mamusię. Już na klatce schodowej dostałam wścieklizny, bo przeczytałam ogłoszenie, że odetną mnie od gazu, jeśli nie będę w następnym terminie i nie przyjmę wizyty gazownika i kominiarza.  
A pytałam dziecko, czy jest jakieś ogłoszenie w tej sprawie...
Rozumiem, że mnie odetną od gazu, ale kominiarz co mi zrobi? Zaczopuje otwory wentylacyjne?
Tak czy siak, czekała mnie następna przepustka.
W dodatku kwiatki nie były podlewane, w doniczkach istna pustynia...
A wczoraj przysięgała przez telefon, że podlała...
Weekend spędziłam na odpoczywaniu, czyli  prałam, sprzątałam, myłam i gotowałam, oraz podlewałam.
W poniedziałek rano stawiłam się w sanatorium. Ledwie otworzyłam drzwi, jak Ewa się ucieszyła:
- Nie mogłaś później przyjechać? Od 6 czekam i czekam, miałaś być na 8 ! Bałam się, że się spóźnisz!
- Jest za pięć ósma...
- No właśnie...

CDN

1 komentarz: