poniedziałek, 20 lipca 2020

TRUDNE ROZMOWY Z DZIEĆMI II

A oto drugi...

Przyznam się szczerze, że moje dzieci chwilami mnie przerażają, swoimi trafnymi ocenami, spostrzegawczością. Potrafią dosadnie skomentować rzeczywistość i mam wrażenie, że nie dorastam im do pięt. Znajdują chyba upodobanie, w zapędzaniu mnie w kozi róg… Nie ukrywam, że jest to chleb oddany, albowiem w przeszłości, to ja lubiłam ich zaskakiwać ironią, sarkazmem, w odpowiedzi na ich pomysły. Dziś stwierdzam z całą mocą, dzieci przerosły mistrza…
Jestem w trudnym okresie życiowym, ponieważ postanowiłam rozstać się z nałogiem nikotynowym. Zauważyłam dwa kluczowe problemy, które się pojawiły. Po pierwsze jestem bardziej nerwowa, co zostało natychmiast skomentowane przez moich potomków. Kiedy tylko wybucham gniewem… syn mówi do siostry: „Oho, matkę dopadła ciemna strona nocy, Lord Wader we własnej osobie…” i natychmiast zaczynają sapać jak wcześniej wymieniony, oraz nucić pewną melodię… Po drugie, jestem ciągle głodna, mogłabym zeżreć żubra z kopytami, gdyby tylko był łaskaw znaleźć się w pobliżu mojej osoby. Ponieważ nie chcę utyć, niemal cały czas jestem głodna. Czasem jednak pękam… i sięgam po zakazaną czekoladę. Ponieważ za nic nie chcę się do tego przyznać, więc zajadam potajemnie kilka kostek produktu. I tu wkracza dziecię płci żeńskiej, biegnie do lodówki, podlicza ile ubyło czekolady i donosi bratu. Mało tego, gdy tylko skrzypną drzwi od lodówki, zjawia się jak spod ziemi: „Mamo, zdaje się, że znów wyżerasz czekoladę…” Syn zaśmiewa się, że założy kłódkę na lodówkę… wyrodne dziecię. Ostatnio w hipermarkecie kupiliśmy masło orzechowe. Wieczorem znów dopadła mnie słabość, zachciało mi się właśnie tegoż produktu. Oglądając film, zjadłam całe pudełko, co wyznam ze wstydem. Powinnam wyjaśnić, że nigdy nie lubiłam specjalnie takich rzeczy, zaś masła orzechowego nie cierpiałam szczególnie. Tłuste toto i przesłodzone, zawsze się dziwiłam, jak można to jeść. Zgrzeszyłam okrutnie, wiedziałam, że nie ujdzie mi bezkarnie taki wyczyn. Ponieważ wcześnie wstaję, postanowiłam bladym świtem zakupić ten produkt w pobliskim sklepie. Chyba czarne sumienie nie dawało mi spać, bowiem miałam problemy z zaśnięciem… Zaspałam oczywiście. Mała wstała przede mną, dokonała oczywiście wstrząsającego odkrycia. Wydała z siebie ryk mrożący krew w żyłach: „Mamo, jak mogłaś zjeść moje masło orzechowe.” Stała nade mną niczym Furia, potrząsając pustym opakowaniem. „Ty się lepiej przerzuć na owocki, a nie masło orzechowe wyżerasz, gruba będziesz. Zważ się i zobacz ile ciebie przybyło…” Po takim komentarzu każdy by uległ załamaniu nerwowemu. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko posłuchać rady małoletniej, nie dotykam już czekolady nawet kijem. 
Innym razem postanowiłyśmy się wybrać na zakupy do miasta. Ponieważ ruch jest jak najbardziej wskazany, w moim przypadku, szłyśmy piechotą. W pewnym momencie, córcia poklepała mnie po piersiach ze słowami: „Fajne cycki, duże…” Nie myśląc chyba wcale odparłam: „A tam duże, raczej mizerota…” Na co moja dziewczynka: „Chyba nie widziałaś wcale mizeroty, popatrz na to…” I zadarła do góry swoją bluzeczkę, chcąc zademonstrować rzeczone braki… 
Ostatnio poprosiłam synka, by mi pożyczył swój plecak. Młody, nie odwracając głowy od ekranu monitora rzekł, bym wypakowała tylko to co jest w środku. Postanowiłam błysnąć dowcipem, wywalając zawartość z plecaka, rzekłam: „Co ja tu widzę dziecko, prezerwatywy!” Na co synek ze złośliwym wyrazem twarzy orzekł: „Mamo, pragnę cię poinformować, że prezerwatywy nosi się w kieszeni, nie w plecaku. A tak w ogóle to kondomy się używa, a nie nosi…” Dziś błysnął jedną ze swych mądrości, którymi się łaskawie ze mną dzieli: „Matka, dziewczyny są dla tych nieudaczników, którzy nie potrafią porządnego pornola ściągnąć z neta…” Tak się zastanawiam, czy to nie była przypadkiem ukryta aluzja w kierunku mojej osoby, bowiem, w myśl synowskiego odkrycia, ani chłopaka, ani ściągnąć nic z Internetu nie umiem… 

sobota, 18 lipca 2020

TRUDNE ROZMOWY Z DZIEĆMI

Wpadły mi dwa do ręki dwa posty, napisane przeze mnie przed laty. Przeczytałam i nie mogłam przestać się śmiać, w związku z tym, postanowiłam się nimi z Wami podzielić.

Próbowaliście kiedyś rozmawiać o seksie z nastolatkiem? Mnie się to zdarzyło i wierzcie mi, dużo się z tej rozmowy nauczyłam… Dziś wiem, że nic nie wiem… 
A rzecz się miała tak.
 Pewnego dnia wkroczyłam do pokoju synka, w którym panuje wszechobecny bałagan, którego nie sposób zlikwidować, pomimo moich licznych prób. Wtargnęłam znienacka i zobaczyłam na pulpicie komputera panią w całej krasie, nagą jak ją Pan Bóg stworzył, podobno w kuszącej pozycji. Dziecię moje, z wypiekami na twarzy oglądało prezentowane wspaniałości. Na mój widok, natychmiast wygasiło ekran… Zamurowało mnie, zupełnie nie wiedziałam jak do tego faktu podejść. Czy odpowiednio skomentować, czy milczeć?  Postanowiłam nie poruszać tego tematu, czekałam na reakcję syna. Powiesiwszy pranie na balkonie, wyszłam z jego jaskini rozpusty. Usiadłam w dużym pokoju, spokojnie zrobiłam sobie kawę i czekałam, co będzie dalej. Długo to nie trwało, z wielkim hukiem otworzyły się drzwi od jego pokoju (zastanawiające jest, że dzieci nie potrafią normalnie otworzyć drzwi, tylko zawsze robią wejście) młodzieniec poszedł niby napić się do kuchni… jakoś dziwnie patrzył na mnie, czekał najwyraźniej jakiegoś zgryźliwego komentarza, a ja nic… Wbiłam wzrok w gazetę, rzekomo zajęta interesującym artykułem… Pokrążył wokół mnie, niby satelita, w końcu wypalił: „Kocham cię mamusiu”. Od razu włączyły mi się dzwony alarmowe, bowiem wyznania miłosne w stosunku do matki, są wydzielane dość oszczędnie, rzekłabym, że tylko przy specjalnych okazjach, do których należą wszelkiego rodzaju święta, no chyba, że się ma jakiś interes… W ciemno postawiłam na to drugie. Odpowiedziałam mu w naszym tajemnym języku, czyli brzmiało to mniej więcej tak: „Ychy”… Wydźwięk tegoż „słowa” miał barwę ironiczną, co też należy do naszego stałego kodu porozumiewawczego… (Jeśli powiedziałabym, że też go kocham, to odpowiedziałby: „Kłamałem”) Odbębniwszy właściwą procedurę komunikacyjną z szesnastolatkiem, doczekałam się w końcu powodu, dla którego doczekałam się miłosnych wyznań… „Wiesz dlaczego to powiedziałem, prawda?” jasne, że tak, w końcu przed chwilą złapałam go na lataniu po stronach pornograficznych… W końcu nie wytrzymał: „I co teraz?”. No właśnie, co?? W tej chwili pomyślałam sobie, że nadszedł TEN czas… a więc czas na rozmowy o seksualności z młodzieńcem. Westchnęłam w duchu jak miech kowalski, czułam jak włosy jeżą mi się na głowie, ze zgrozy… Kiedyś tam, w prehistorycznych czasach, ustaliliśmy z jego ojcem, że to on będzie wprowadzał synka w te klimaty, natomiast ja córeczkę. Wraz z rozwodem, umowa widocznie przestała obowiązywać, bowiem tatuś ani myślał z dzieckiem o tym porozmawiać. Ograniczył się do podrzucenia dziecku stosownych książek, do których młodzieniec ani razu nie zajrzał, bowiem ma wstręt do słowa pisanego… Rad niewola zaczęłam. Młodzieniec od razu zastrzygł uszami i niecierpliwie przebierał nogami. Ze spuszczoną głową powiedziałam: „Chyba należy w końcu o tych sprawach porozmawiać”… Skupiłam się właściwie, na swoich doświadczeniach w tej materii. Mówiłam o tym pierwszym razie, co czuje wówczas… kobieta. Naciskałam, by pamiętał, że jeśli dziewczyna mówi nie, to oznacza nie… i ma to przyjąć do wiadomości. Gadałam długo, a dziecko niemal spijało słowa z mych ust… Zadawał pytania, odpowiadałam, bez ściemniania, bez udawania, że nie dosłyszałam… W końcu powiedziałam mu, by używał prezerwatyw, albowiem… tu dziecko mi przerwało: „Wiem, wiem, moje kieszonkowe nie starczą na alimenty”… Zaproponowałam pierworodnemu, że w razie czego, to kupię mu prezerwatywy (Biedronko witaj!), na co dziecko: „Sam sobie kupię, myślisz, że tego nie robiłem? Kupowałem dla kolegi, bo się wstydził”… Zbaraniałam zupełnie, no tego to się zupełnie nie spodziewałam… Już chyba zupełnie rozum pogalopował gdzieś w siną dal, bo powiedziałam, że wobec tego musimy przećwiczyć nakładanie prezerwatyw, a do tego celu wykorzystamy… banana. Tu syn się obruszył: „Dlaczego na bananie?” Na co ja zaczęłam się śmiać: „A co, może mamy ćwiczyć na twoim instrumencie?”… 
Innym razem, moja ośmioletnia córka, wyszła z łazienki z podpaskami w ręku, szczerze zainteresowana, do czego służą. Oczywiście musiałam wszystko wyjaśnić z detalami. Małej najbardziej podobało się stwierdzenie, że kiedy dziewczynka miesiączkuje, to znak, że stała się kobietą… Pognała do łazienki, bo nagle poczuła potrzebę fizjologiczną. Trochę trwało, zanim zdecydowała się z wyjść. Na ustach wykwitł jej tajemniczy uśmiech, godny samej Gioccondy, a oczy świeciły jak żarówki. „Mamo, mam dla ciebie radosną nowinę… chyba stałam się kobietą!”…. 

piątek, 3 lipca 2020

PANDA

Zanim przejdę do sedna spraw, powinnam się jakoś wytłumaczyć z mojej długiej nieobecności. Nie trafił mnie szlag, choć bywało blisko-parę razy mało nie pękłam ze złości - nieżyczliwi  powiedzieliby, że raczej z przejedzenia... Żyłam sobie w błogiej  nieświadomości i było mi z tym dobrze. W międzyczasie komputer odmówił posłuszeństwa i postanowił postawić mnie pod ścianą, żądając natychmiastowego postawienia systemu od nowa. Zanim doszłam, gdzie miałam i jakie hasła, minęło trochę czasu. W dodatku tyle się działo w moim życiu, że ostatnią rzeczą, o której myślałam, to prowadzenie bloga. Działy się rzeczy i dobre i złe, ale dziś nie będziemy o tym mówić. 
W końcu nadszedł dzień, gdzie poczułam, że mnie zadusi, jeśli nie napiszę parę słów. I pojawiła się pierwsza przeszkoda. Utraciłam hasło do mojego bloga. Ile tygodni bezskutecznie  nad tym myślałam, co chwila, wpisując dziwne rzeczy. Nic to nie dało, w końcu przyszło mi się przyznać, że zapomniałam hasła. To normalne u mnie. Pamiętacie zapewne, jak nabyłam komputer i ustawiałam hasło? 10 minut później wydało się, że je zapomniałam. Niestety z biegiem czasu te cechy raczej się utrwalają, choć zawsze mam nadzieję, że w końcu nad tym zapanuję. Póki co, notuję porażkę na tym polu. Czas najwyższy przyjąć to na klatę. 
Dostałam się w końcu do bloga i hulaj dusza. 
O czym tu napisać?
Czy aby jeszcze potrafię wywołać uśmiech?
---------------------------------------------------------------------------------

Przyszła zaraza. 
Najpierw były doniesienia ze świata, coraz bardziej straszne. Media prześcigały się w katastroficznych newsach, ale kto by tam się przejmował. To wszystko działo się daleko. A ja byłam na urlopie. I zamierzałam porządnie wypocząć. 
Pod koniec wypoczynku, odebrałam dziwny telefon:
- Dzień dobry, mówi szefowa, jak się czujesz?
O matko jedyna, z dzieckiem na ręku! Jak żyję, nigdy mnie nie spytała o zdrowie. 
- A dziękuję, bardzo dobrze - odparłam.
- Kaszlesz, masz gorączkę? - drążyła dalej.
- Nie.
- Chciałam cię poinformować, że zmienił się grafik. W związku z pandemią ustaliliśmy dyżury, przychodzisz dwa dni później, niż planowano. Poza dyżurami, pracownicy nie mogą przebywać na terenie firmy. 
Najpierw się ucieszyłam. 
Potem przyszła panika.
Trzeba zrobić zapasy.
Chyba wszyscy przeszli podobny etap. Papier toaletowy stał się dobrem niezbędnym. W jakim bym nie była sklepie, wychodziłam z rolkami kolorowego szczęścia. Nakupowałam mnóstwo rzeczy, nawet tych, których kijem nie dotknę, bo nie lubię. Lodówka pękała w szwach, zamrażarkę domykałam kolanem. 
O chlebie tostowym nie pomyślałam.
Wielbicielka tego dobra zrobiła mi dziką awanturę, po czym udała się do sklepu na zakupy. Wróciła wściekła i od drzwi wypaliła:
- Wiesz mamo, doszłam do wniosku, że powinnyśmy przerzucić się na celulozę, bo papieru toaletowego w sklepie nie brak- spojrzała ironicznie na zgromadzone przeze mnie zapasy. 
Oczywiście padało codziennie najbardziej znienawidzone przez rodziców pytanie:
- Co na obiad?
Myślałam, że oszaleję, komponując posiłki. Z nostalgią wspominałam czasy, gdy wystarczyło zaszaleć kulinarnie, stosując ulubiony przepis:
chwyć za słuchawkę, wykręć numer, zamów, czekaj, zapłać, smacznego...

Zaczęło się też kombinowanie. 
Władze nakazały siedzieć w domu. 
A mnie nosi.
Do sklepu szłam dziwną trasą, normalnie zajmuje mi  to  10 minut, w tamtym momencie bywało, że dystans pokonywałam w godzinę...
Poszłam dalej w kombinowaniu. 
Zadzwoniłam do pracy, żeby w razie czego potwierdzili, że idę do pracy. I szłam w stronę roboty. Potem dzwoniłam, że skończyłam pracę i wracam do domu...
Udało mi się też zaoszczędzić ok. 2000 zł. 
Przepis jest prosty - wyjść bez maseczki i w połowie drogi się zorientować, że kagańca brak. Gdyby wzrok mógł zabijać, to po 50 metrach bym leżała w charakterze zwłok...

Przebiła mnie jednak Królowa Matka.
Odkryła w sobie powołanie. 
Punktualnie o godzinie 10 maszerowała dziarsko do sklepu, by zająć kolejkę i wysłuchać najnowszych newsów od współtowarzyszy. Jeśli jednak któryś zapomniał maseczki, czy też nie zachował dystansu, przywoływała go do porządku. I tak codziennie. Na nic prośby, by została w domu, bo jest w grupie ryzyka. Jak znieśli godziny emeryckie, była niepocieszona... 

Nabyłam sobie maskę do jazdy na rowerze w smogu. Miałam dużo czasu, zatem przed pracą zrobiłam pełny makijaż, pięknie się wystroiłam i jazda...
Mijałam nielicznych przechodniów, ale każdy się dziwnie na mnie patrzył. 
W końcu dojechałam na miejsce. Wchodzę do budynku, a koleżanka zwróciła mi uwagę:
- Trochę się rozmazałaś...
Zajrzałam do lustra i oniemiałam.
Wyglądałam jak panda! 
Tusz do rzęs rozmazał mi się dookoła i za nic nie mogłam tego zmyć...
Wracając na rowerze do domu, już nikomu profilaktycznie nie zaglądałam w oczy...