czwartek, 25 stycznia 2018

TORTURY


Nie odstając od innych, postanowiłam się nabawić choroby cywilizacyjnej. Jak wszyscy mogą mieć, dlaczego ja nie? Postawa "matki Polki" doprowadziła do zwyrodnień 4 kręgów szyjnych, oraz (bo przecież się nie mogę zatrzymać, jak się rozpędzę) zespołu cieśni nadgarstków z kanałem łokciowym obu dłoni.
Zwyczajowo lekarza omijam szerokim łukiem, ale nie wtedy gdy boli. Wytrzymałam dwa tygodnie, w końcu się pofatygowałam do lekarza pierwszego kontaktu. Ten mnie skierował do specjalisty. Objawy były niejednoznaczne, na dwoje babka wróżyła, czyli albo chodzi o kręgosłup, albo o cieśnie (jakże ostatnio modną). Wyniki były zaskakujące, albowiem wyszło to i to...
Pięknie.
A wszystko się rozciągnęło w czasie, bo nie od razu można zrobić rezonans, czy też EMG. Dalej w nocy budziłam się z bólu, a to głowa bolała gorzej niż przy migrenie, a to łapki. Człowiek to dziwne stworzenie, intuicyjnie przybierze postawę, która zminimalizuje ból. Szybko odkryłam, że nie mogę spać z rękoma ku górze, muszą opadać w dół. Bólu głowy nie zniweczysz tabletkami przeciwbólowymi, zbudzisz się cierpiąc i tak samo zaśniesz, jeśli dasz radę.
A do tego trzeba pracować...
Neurochirurg zaprasza serdecznie na stół operacyjny...
Jak tylko to usłyszałam, doznałam nagłej poprawy stanu zdrowia, niekoniecznie chciałabym wylądować w statystyce, nieudanych operacji. Teraz mogę jeszcze komuś skopać tyłek, a tak... lipa...
Ortopeda zaaplikował garść prochów i "czerwone" zastrzyki. Podobno bardzo bolesne. Pielęgniarkom trzęsły się ręce, jak wkłuwały się w szeherezadowe pośladki.
A ja kompletnie nic nie czułam. Trochę piekło, ale żebym coś takiego miała obsadzić w kategorii "bolących zastrzyków", to nie. Niestety poprawy też nie było. Zatem po raz drugi, dostałam zastrzyki. Próbowałam zaprotestować:
- Znowu??
Na co usłyszałam:
- Dziewczyno, zastrzyki, albo wjeżdżasz na stół...
Rozwalił mnie ortopeda. Jak ja dawno nie słyszałam, by ktoś do mnie się zwracał per "dziewczyno"...
- No to poproszę zastrzyki...
Tym razem to już ze skóry wyłaziłam i stawałam obok. Tak bolało. A cztery litery wręcz sine...
Za to pomogło nieco.
Tymczasem pani neurolog skierowała na rehabilitację.
Z hasłem "pilne", dostałam propozycję w tamtym roku, we wrześniu, na grudzień 2018 r. Zatem pognałam do innych miejsc, szukając wcześniejszego terminu. I udało się, padła propozycja na styczeń... Jak ja się ucieszyłam))) A pani w recepcji zdziwiona rzekła:
- No proszę, jedyna pacjentka, co się cieszy, a nie robi dzikich awantur, że tak długo trzeba czekać...

I przyszedł ten moment, rozpoczęłam rehabilitację...
Jako że nigdy jeszcze nie miałam żadnych zabiegów, przyszłam zupełnie nieprzygotowana. Brak butów na zmianę, stroju sportowego, bluzeczki odkrywającej łopatki...
I przy okazji galwanizacji, świeciłam gołym ciałem, strasząc studentów i przypadkowych widzów. Bo okno, rzecz jasna nie było zasłonięte... Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że mam mnóstwo bluzeczek z suto marszczonymi dekoltami, albo odsłoniętymi plecami, ja jednak... musiałam inaczej...
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ostatecznie adepci sztuki medycznej, muszą zachować zimną krew...
Na końcu wszystkich zabiegów są ćwiczenia. Pierwszego dnia, fizykoterapeuta natychmiast kazał mi się położyć na macie... Od razu spiekłam raka.
-Pani się źle czuje? - usłyszałam
- Nie - wyszeptałam - jestem tylko nieśmiała...
No ja cię kręcę! Kłaść się na macie... i to wielkie lustro. Jak się zobaczyłam, to od razu akcja wciągaj brzuch. Ile razy mnie sztorcował, bym oddychała. No weź i oddychaj, jak jesteś zajęty zmniejszaniem swego obwodu...
Innym razem, oddano moją skromną osobę pod dyktando stażystów. Matko jedyna! Ci to dopiero się wykazują... Po takiej akcji doszło do skurczu dłoni, gdzie kciuk samoistnie się schował i za nic nie mogłam go odgiąć. Co sobie poćwiczyłam, to moje... Jakby tak z miesiąc czy dwa, codziennie mnie trenowali, to miałabym pewnie na plecach "motyle"...
Innym razem trafił mi się fizykoterapeuta z "misją". Rozszalał się i przećwiczył podwójnie. Na nic było chrząkanie, z wymownym oglądaniem zegarka. Twardo się nie domyślał. W końcu tortury dobiegły końca i rzekłam:
- No to mnie pan dzisiaj podwójnie przećwiczył...
- To, czemu pani nic nie mówiła?
(Chrząkałam znacząco przecież...)
- Bo ja jestem pacjent pasożyt - odrzekłam.