środa, 11 lipca 2018

Sanatorium - dzień 6 (niedziela)

Rozpusta.
Zero zabiegów, zero tortur ćwiczebnych, żyć nie umierać. 
Tylko po co wstałam o 4 rano??
Ewa spała jak zabita, a ja co miałam robić... Zrobiłam sobie kawę. Odpaliłam kompa, licząc na to, że o tej porze pensjonariusze sanatorium śpią i uda mi się podłączyć do sieci. A gdzie tam, chyba wszyscy na czatach siedzieli...
Chwyciłam za książkę i odleciałam. Nawet nie zauważyłam, jak wspólniczka się obudziła. Pewnie dalej bym była w świecie fantazji, gdyby nie głos nade mną:
- A ta znowu czyta!
I to zgorszenie... 
Tylko wzdrygnęłam ramionami. Bo i z czego miałam się tłumaczyć? Jestem niereformowalna, żadne persfazje nie oderwą mnie od książek. Już rodzice próbowali, nauczyciele, pracownicy, bezowocnie. 
- Głodna jestem! - usłyszałam.
Mój organizm, jakby solidaryzując się z koleżanką, wysłał sygnał dźwiękowy. 
- Która godzina?
- Szósta  -  odpowiedziałam.
Do śniadania dwie i pół godziny a my zjadłybyśmy żubra z kopytami. Nagle przypomniałam sobie, że kupiłam w biedronce czekoladę. Natychmiast wjechała na stół.
- To tak się odchudzasz? - zaśmiała się Ewa, sięgając po kawałek specjału.
Co ja zrobię, że na hasło odchudzania natychmiast chce mi się wszystkiego, co niedozwolone. Zespołowo wrąbałyśmy czekoladę i od razu świat nabrał jaśniejszej barwy.
O 8 30 zjawiłyśmy się w jadalni, współtowarzysze od stolika już byli na miejscach. Myślicie, że pogardziłyśmy śniadaniem? A skąd... 
Po posiłku wróciłyśmy do pokoju i zaraz zaczęłyśmy się zastanawiać, co robić z dzisiejszym dniem. Namówiłam Ewę na spacer do Augustowa, zapewniając, że z ośrodka wcale nie jest tak daleko. Mając wolny czas do 14 grzech nie skorzystać. Poszłyśmy. Po drodze zrobiłam jej sesję zdjęciową swoją komórką, więc była zadowolona. Już w Augustowie zaliczyłyśmy pierwszą lepszą lodziarnię i spacerowałyśmy, rozpoznając teren. Pod słynnym Albatrosem znajdowała się ławeczka, a na niej posąg sławetnej Beaty. Nie omieszkałam sobie zrobić zdjęcia. Jak nie patrzeć, na ławeczce znalazły się Beaty, jedna 17 - letnia (wyglądała na starszą), druga 30 lat później (wyglądała na młodszą). Nie opublikuję zdjęcia, albowiem uwieczniona zostałam z 2 lodami (ktoś mi to zdjęcie robił i ma imię na literę E).
W samo południe zgłodniałam, być może przez tę poranną czekoladę. Mijając cukiernię, zapragnęłam pożreć jakieś ciacho w towarzystwie dobrej kawy. Ewa się opierała, ale byłam głucha na jej argumenty. Miałam jeden koronny: raz się żyje! Niemalże siłą wciągnęłam ją do cukierni, zamówiłam ciacha i kawy, po czym degustowałyśmy. Niebo w gębie. 
Później w sennym nastroju, udałyśmy się w drogę powrotną. Gdy byłyśmy na moście jakiś pan, ubrany w sukmanę przepasaną sznurkiem krzyczał do nas z dołu, byśmy wskoczyły na wikingowski statek. Odrzuciłyśmy serdeczne zaproszenie, obiecując, że przepłyniemy następnym razem, a teraz czas nas goni. W połowie drogi do bazy Ewie przyszła myśl do głowy:
- A mógł nas podrzucić obok, bo jest gdzie zacumować.
- Za darmo to raczej wątpię, by mu się chciało  -  odparłam. 
Bez przygód dotarłyśmy do celu.
Obiad był taki sobie, jeszcze mi to ciacho leżało na żołądku, więc słabo jadłam. Nie wyrywałam koledze, jak zwykle półmiska z surówką, ziemniaczków trochę pociapałam... Z poczucia obowiązku zjadłam mięsko, bo przecież do 18 trzeba jakoś przetrwać. 
Jak tylko dotarłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zasnęłam, podobnie jak koleżanka. Pogoda była przepiękna, inni kuracjusze opalali się nad jeziorem, a my chrapałyśmy w swoim pokoju. 
Na kolację przyszłyśmy jak zombie. 
Potem się nieco ożywiłyśmy, bo rozpoczęła się impreza plenerowa: ognisko, kiełbaski, śpiewy, tańce, swawole oraz komarzyce. Z tej ostatniej przyczyny zrezygnowałyśmy z bezpośredniego udziału. Zamiast tego, Ewa zajęła miejsce strategiczne na balkonie i donosiła mi najnowsze wieści, a ja tymczasem zatopiłam się w świat książkowych przygód. Mogłam to zrobić, bo radio zostało zgaszone na rzecz podsłuchiwania odgłosów podwórkowej biesiady. W sumie nic nie straciłam. Dzięki Ewie byłam na bieżąco. W końcu zrobiło się zimno, koleżanka zrezygnowała z monitorowania imprezy i udała się na spoczynek. Dawno chrapała, zanim i ja zamknęłam oczy... 

4 komentarze:

  1. Moja mama zawsze mowila , synek przed obiadem nie jedz slodyczy
    hahahahaha

    OdpowiedzUsuń
  2. Wy się nie nadajecie na Kuracjuszki !! ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawda? Aż żal, że mnie wysłali, kto inny by skorzystał

    OdpowiedzUsuń