sobota, 2 czerwca 2018

SANATORIUM - dzień pierwszy

Jaka ta walizka ciężka! O piątej trzydzieści terkotałam na schodach, budząc zgrozę na klatce. Jestem pewna, że sąsiedzi będą mnie wyklinać po wsze czasy. Jeśli będę miała szczęście, to uda mi się przemknąć niepostrzeżenie, ale wątpię. Stawiam na to, że po powrocie czekał na mnie będzie stos powitalny i mała chłosta...
Taksówkarz postanowił mi pomóc zapakować walizkę do bagażnika. Ledwie ujął za rączkę, a grawitacja zrobiła swoje. Zgiął się niebezpiecznie, ale dał radę. Ledwie wsiedliśmy do auta, jak usłyszałam:
- Co tam pani zapakowała, pewnie cały dom?
- Jak to co, kosmetyczkę... - odparłam.
Dowiózł mnie na dworzec PKS, gdzie kierowca busa przejął pałeczkę. Niemota sanatoryjna nie umiała otworzyć bagażnika, a on nie miał czasu czekać do wieczora, zatem wysiadł z samochodu i osobiście wpakował bagaż, tam gdzie należy. Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym sobie na dworcu do przyjazdu innego środka lokomocji, ale tam nie byłoby miejsca na walizkę. 
Nigdy nie byłam w Augustowie, więc musiałam być czujna, by nie przegapić swojego przystanku. Bałam się, że jak tylko zamknę oczy, znajdę się w Suwałkach. W autobusie się zorientowałam, że nie wzięłam żadnej książki ze sobą. Zgroza! W duchu zgrzytałam zębami ze złości, a w oczach stanęła mi sąsiadka, która radziła, by z walizki wypakować książki. Ot, wykrakała! 
Dojechawszy na miejsce, kilka razy się upewniałam, że to tu. Wysiadłam w centrum i jazda szukać taksówki. Z Google maps wynikało, że sanatorium jest bardzo daleko od centrum. A nawet, gdyby było blisko, to z tak ciężką walizką mogłabym szukać miejsca docelowego do końca turnusu. A w połączeniu z moim sławnym zmysłem orientacji, podejrzewam, że archeolodzy mogliby mnie znaleźć zasuszoną w połowie drogi do Krakowa. 
Nawet nie chcę myśleć, do jakich wniosków by doszli, badając zawartość walizki... 
Dotarłam szczęśliwie do miejsca docelowego. W recepcji dostałam klucz od pokoju, który znajdował się... na trzecim piętrze. 
Uratowała mnie winda towarowa...
W pokoju już "zainstalowała się" moja współlokatorka, zatem dostały mi się najwyższe półki w szafie i łóżko przy balkonie. Dobrze, że miałam ze sobą wieszaki...
Na miejscu okazało się, że niepotrzebnie leciałam bladym świtem, albowiem pierwszego dnia nie ma tortur, tylko konsultacje z lekarzem prowadzącym i dopiero wieczorem, od pielęgniarki otrzymamy plan zabiegów. 
Ponieważ przyjechałam po godzinie 7 rano, toteż należało mi się śniadanie, jak psu buda. Tyle że źle odczytałam informacje i wyszło mi, że dopiero obiad dostanę. Jadłam w domu o piątej, obiad miał być o 14... Mało brakowało, a bym ryczała żałośnie na korytarzu. 
Najpierw skierowano mnie do pielęgniarki, która zbierała wszelkie dane. Zupełnie nieprzygotowaną sfotografowano mnie kamerką internetową. Jak się okazało, zdjęcie wyszło wyjątkowo niekorzystnie, a w związku z tym moje EGO legło w gruzach. Pewnie dlatego dostały mi się też zajęcia relaksacyjne... Niestety nie wolno mi było tego ocenzurować. 
Do końca turnusu wstydziłam się pokazywać swoją kartę... Mam nadzieję, że długo nie przechowują tych dokumentów. 
Od lekarza prowadzącego dowiedziałam się, że mam zanik mięśni pasa barkowego, a w związku z tym, dostanę odpowiedni zestaw ćwiczeń. 
Mój Boże, tyle lat skutecznie się wymigiwałam od wysiłku fizycznego i jak skończyłam? 
O czternastej byłam pewna, że jestem w stanie odebrać obiad towarzyszom od stolika. Kłamałam. Dwaj panowie byli w stanie jedną ręką pozbawić mnie posiłku, a młode dziewczę było tak skromne i nieśmiałe, że sama bym Jej oddała swoją porcję. 
W życiu mi tak nic nie smakowało!
Rzuciłam się na zupę, jakbym nigdy nie jadła, aż współtowarzysz po mojej lewicy zaproponował dokładkę. Odmówiłam skromnie, mówiąc:
- Ja tylko tak wyglądam, ale naprawdę nie jem tak dużo...
Wątpię, czy mi uwierzyli. 
Drugiego dania wypatrywałam jak kania dżdżu. Gdyby nie to, że nie wypadało, to bym pożarła je trzema kęsami. 
Współlokatorka posilała się przy sąsiednim stoliku. 
Po obiedzie wróciłyśmy do pokoju, ja próbowałam czytać książkę z czytnika, ale mi nie szło, bo grało radio. Lubię ciszę, która mi pozwala skupić się na słowie pisanym, a koleżanka nie. Bałam się, że się nie dogadamy. Zupełnie dwa różne światy i dwa stanowiska. Ja, gadatliwa, Ona milcząca. Miałyśmy wspólny mianownik, obie byłyśmy bardzo spięte. 
Pierwszego dnia, zwracałam się do Niej per Pani. Nie protestowała. 
Jakoś zleciał ten dzień, kolację pożarłyśmy w ekspresowym tempie, po czym wróciłyśmy do swego pokoju. Ewa zasnęła dość szybko, ja też.
Podejrzewam, że to ze stresu, bo już miałam w ręku plan zabiegów, o których chciałam jak najszybciej zapomnieć. Nawet nie ustawiłam sobie budzenia, licząc na to, że obudzą mnie na koniec turnusu...

4 komentarze:

  1. Do Krakowa byś nie dotarła, bo po drodze masz mój Zaścianek...;o)
    Skoro piszesz, to przeżyłaś...;o)
    Czekam na dzień drugi, bo się robi ciekawie...;o)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham twoje pisanie.
    Ja wiem, że zawsze chwalę, ale serio.
    Powiem ci w tajemnicy, że czasami czytam i innych autorów, zdecydowanie sporadycznie albo jeszcze rzadziej, ale zdarza mi się, że opuszczam niektóre linijki. Tak jakoś lektury czasami nie wciągają.
    Twoje na opak. Prawie zapominam oddychać jak czytam te twoje wszystkie przygody.
    Z archeologami mnie załatwiłaś. Normalnie mnie zmusiłaś bym przestał czytać. Czyżbym już kiedyś pisał, że zapominam oddychać i teraz zrobiłaś to specjalnie? :D
    Przestałem czytać, ponieważ załzawionymi, od śmiechu oczywiście, oczami się po prostu nie da.
    Ja wiem, to niezbyt miłe, dla ciebie wielokrotnie zdarzenie graniczące z katastrofą a ja się śmieję.
    Masz rację, zero współczucia z mej strony ;)

    Sanatorium.
    Miałem tę "przyjemność" skorzystać dwa razy na 75% koszt pracodawcy, ot taki bonus. W tym roku też bym się wybrał aby zrehabilitować kręgosłup szyjny, ale muszę oszczędzać na wyposażenie nowego domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie, po czasie chętnie bym pojechała ponownie

      Usuń