czwartek, 5 kwietnia 2018

SIŁKA

Po świętach obiecywałam sobie, że zacznę ćwiczyć rzetelnie, bez zwyczajowego wymigiwania się i markowania wysiłku fizycznego. Pokusy zjedzone, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by brać się za siebie i w pocie czoła gubić zbędne kilogramy. Tym bardziej, że niebawem  jadę do sanatorium, a tam wymaga się, by wystąpić w stroju kąpielowym... 
Nie ukrywam, że napawa mnie to zgrozą. A nie powinno, w sumie niech się inni stresują, oglądając zawartość stroju kąpielowego...
Niestety posiadam zdolność empatii, zatem dla dobra ogółu, postanowiłam nie narażać osoby postronne, na takie widoki. Kto wie, może na tym turnusie będą też osoby chore na serce? 
Nabyłam przez Internet jednoczęściowy strój i czekając na dostawę, przyszła do mnie straszna myśl, jak zwykle po fakcie. Mianowicie nie spojrzałam, czy ów strój nie ma przypadkiem  tyłu  w postaci  stringów?
Jeśli tak, to z całym szacunkiem, ale nie wystąpię tak publicznie. Prywatnie też nie, bo irytują mnie sznurki w pośladkach. 
Nic to, niebawem przesyłka dojdzie i się okaże, po co się stresować...
Zakupiłam też większą walizkę, bo w tę mikro co mi została, mogę włożyć tylko kosmetyczkę. 
Wróćmy do tematu.
Postanowiłam ćwiczyć, ale najpierw mi pogoda zepsuła plany spacerowe, trzeba było w domu poprzebierać kończynami. Bez obaw, stepper jak stał w kącie, tak i dalej się kurzy. Nie można przecież zaczynać od ciężkich ćwiczeń, prawda? Dojrzeję do tego, to i pomęczę się na tej maszynce, a póki co, zaaplikowałam sobie lżejsze ćwiczenia. 
W końcu pogoda dopisała, mogłam ambitnie wskoczyć na rower. Poczłapałam do piwnicy, obadałam jeździdełko, stwierdzając, że jednak należy dopompować koła. Chwyciłam za pompkę, po czym odkręciłam wentyl. Pracowicie pompowałam, a z opony dobiegał do mnie złowieszczy syk. Sprawdziłam stan kół i okazało się, że ... powietrze zlazło. Trzeba mieć mój talent, żeby zamiast napompować koła, spuścić z nich powietrze, a do tego rzetelnie się spocić. Już miałam się poddać, ale wizja mojej osoby w stroju kąpielowym sprawiła, że zacisnęłam zęby i metodą prób i błędów doprowadziłam koła do właściwego stanu. Trochę mi to zajęło... W duchu, złośliwie pomyślałam, że zanim tego dokonam, stracę miliony kalorii... (To te złośliwe bestie, co to nikt ich nigdy nie widział, a jednak niby są...) No i po co wydawać pieniądze na siłownię?
Mokra jak szczur skoczyłam na rower. Na początku wspaniale się jechało, przez jakieś 10 minut, po czym zaczęły się schody, czyli pojawiła się przede mną górka. Domyślam się, że musiałam mieć szczególny kolor twarzy, bo ludzie  dziwnie na mnie patrzyli. I bynajmniej nie była to zazdrość. Miałam tylko nadzieję, że nie zasuwam na felgach, co też było możliwe, ale tego już nie sprawdzałam. 
Całe szczęście, że czasem trzeba było przeprowadzić rower przez ulicę, bo daję słowo, miałabym wątpliwości, czy dożyję jutrzejszego dnia. 
Do domu dojechałam siłą woli, cały czas się zastanawiając nad jednym problemem. Otóż mam tendencje do siniaków, wystarczy mocniej mnie chwycić, bym miała na swoim ciele odciski palców. A w związku z tym, przyszło mi do głowy, czy aby nie mam na pośladkach odciśniętego siodełka? 
No, ale tego raczej nie sprawdzę... 

3 komentarze:

  1. Podobno kalorie są szkodliwe tylko wtedy, kiedy się o nich myśli...;o)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatem od dziś przestaję o nich myśleć!

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż dodać? :D
    Chyba jedynie hasło, które krąży każdego lata lub wiosny kiedy zbliża się sezon kąpielówkowy.
    "Lepiej wstydzić się tydzień na urlopie, niż pół roku męczyć się na siłowni" - jakoś tak :D

    OdpowiedzUsuń