piątek, 9 lutego 2018

TŁUSTY CZWARTEK

Postanowiłam się odchudzić. Niestety, rzucane są mi kłody pod nogi. Jak tylko przechodzę na dietę, natychmiast robię się głodna. O niczym innym nie myślę, tylko o żarciu. Reprezentując lokalny patriotyzm, zeżarłabym żubra z kopytami...
Moja słaba SILNA WOLA, obrosła już w pórka i awansowała do kategorii " a opowiadałam Wam o mojej znajomej, która..." W konsekwencji, zdarza mi się usłyszeć różne historie i pomyśleć: " O, to zupełnie jak ja". Czasem jednak, nasuwa się podejrzenie, że to jednak o mnie chodzi. 
Wróćmy jednak do tematu. 
Na hasło, że czegoś nie mogę zjeść, natychmiast pożądam owej potrawy i nie spocznę, dopóki tego nie ukąszę. Tak było, gdy usłyszałam, że grozi mi cukrzyca ciążowa (spodziewałam się dziecka), zatem  powinnam wykreślić ze swojego menu cukier.
Nie przejęłam się zbytnio, albowiem nie przepadałam za słodkim, no chyba, że jest to pęto kiełbasy, to już inna bajka...
Ledwie wyszłam z gabinetu lekarskiego, jak zaczęłam myśleć, że zjadłabym napoleonkę... Niczym wydra z kreskówki, dostałam ślinotoku. Dobrze wiedziałam, że będę przechodziła obok cukierni. I oczywiście wstąpiłam do niej, kupiłam 2 napoleonki, po czym pod sklepem dokonałam natychmiastowej konsumpcji. To była orgia gastronomiczna.. Nigdy przedtem, ani potem mi tak nie smakowało, jak wtedy. 

Jak co roku, postanowiłam pozbyć się niechcianych kilogramów. W tym celu, wprowadziłam do swojego kalendarza hasło sport. Jeszcze tylko zostało konsekwentnie realizować ów plan, z czym bywa różnie. Bo jeszcze się spocę i przeziębię, czyli nowa bieda z tego będzie... 
Zakupiłam stepper, inne potrzebne gadżety, bo bez tego nie da się rozpocząć walki o zgrabną figurę. Odwlekałam jak tylko da się termin 0. W międzyczasie stepper obrósł pajęczyną... (a ja się panicznie boję pająków, choć ostatnio są u mnie w łasce, bo podobno zwiastują pieniądze).  W końcu, nawet mnie już się nie udało, przed samą sobą usprawiedliwić kanapowego lenistwa. Ruszyłam do boju i zaatakowałam sprzęt, czyli go odkurzyłam, wytarłam... takie tam... Od czegoś trzeba zacząć, czyż nie?
Przestałam jeździć autobusami, prawie wszędzie docieram pieszo, z czego jestem dumna. Naprawdę starałam się  mniej jeść, ograniczać słodycze. Osiągnęłam przynajmniej tyle, że waga stroi w miejscu ( w łazience). 

I w końcu przyszedł straszny dzień: Tłusty Czwartek. 
Poniosła mnie ułańska fantazja i w charakterze pączka, zabrałam do pracy śledzia w buraczkach... Ledwie przekroczyłam próg zakładu pracy, a już koleżanki rozpoczęły wielkie częstowanie. 
Pierwszego pączka dostałam od kasjerki. No jak go nie zjeść na szczęście? Przecież kasy zabraknie...
Drugiego od kierowniczki. Niebezpiecznie jest odmówić...
Trzeciego od dyrektorki. Jak wyżej...
Czwartego, piątego i szóstego od przesympatycznych koleżanek...
Siódmego, od kolegi.
Przy czym, każdy patrzył w zęby i pilnował, bym skonsumowała...
A mój pączek, ze śledzia w buraczkach kusił z torebki.
Dostałabym i więcej tych pączków, ale zaczęłam odmawiać. 
- Błagam, tylko nie pączek, od tego szczęścia przewróci się w głowie...
No to dostałam talerz faworków...

Żegnaj zgrabna figuro... Może się kiedyś jeszcze spotkamy, w co wątpię...